CZY BRYDŻ NA ŚWIECIE UMIERA?

OPINIE

RADOSŁAW KIEŁBASIŃSKI

Do postawienia tytułowego pytania skłoniła mnie liczba zaledwie 35 drużyn,  które  startują  w  najważniejszej konkurencji – open – na tegorocznej olimpiadzie brydżowej w Buenos Aires. To dwa razy mniej niż w szczytowym okresie, gdy do olimpiady przystępowało w open ponad 70 drużyn. Ale by realnie ocenić skalę problemu, wystarczy się porównać do naszych najbliższych „kuzynów” – w tegorocznej olimpiadzie szachowej w Budapeszcie swoje reprezentacje wystawiło 195 krajów. Przepaść.

Jose Damiani, wieloletni prezydent Światowej Federacji Brydża (WBF), uważa, że umieranie naszej dyscypliny spowodowane jest faktem, że przespaliśmy możliwości, jakie daje Internet. O zaletach i wadach takiego uprawiania brydża rozpisywano się od lat, tak więc teza prezydenta Damianiego będzie miała swoich zwolenników i przeciwników.

Wyraźnie postępujący spadek to z pewnością efekt zbioru wielu przyczyn, ale w mojej ocenie duży wpływ mają dwa powody. Pierwszy z nich to widoczna, z dekady na dekadę, alienacja American Contract Bridge League (ACBL), czyli federacji zrzeszającej brydżystów w Ameryce Płn.

Brydż w Ameryce zaczął  bardzo  dobrze. To  właśnie ACBL był głównym założycielem World Bridge Federation w 1958 r. Wtedy w Ameryce Pół- nocnej zarejestrowanych było ponad pół miliona zawodników. Europejski EBL był młodszym bratem, posiadając ok. 150 tys. zawodników, a trzecia federacja, południowoamerykańska, dopiero raczkowała. Tak więc brydż na skalę światową powstał dzięki Amerykanom i zaczął się naprawdę dynamiczne rozwijać. Amerykanie mieli wtedy kilkudziesięciu zawodników grających  na  poziomie  światowym,  którzy chcieli grać w mistrzostwach świata, i odnosili nieustające sukcesy. Przez dekady nie było zawodów, na których reprezentanci ACBL nie stanęliby na podium, a zdarzały się turnieje Bermuda Bowl (USA mają prawo wystawić  dwie  reprezentacje), w których zdobywali złoty i srebrny medal. I systematycznie pojawiali się nowi mistrzowie. Mike Lawrence zdobył swój pierwszy złoty medal mistrzostw świata, mając zaledwie 24 lata.

W tamtym okresie Amerykanie byli również aktywni w organizacji imprez, tworzeniu regulaminów i popularyzowaniu brydża w mediach. W roku 1978, z inicjatywy prezydenta ACBL Juliusa Rosenbluma, WBF wprowadził do kalendarza nowe zawody – otwarte mistrzostwa świata. W 1981 r. ACBL zorganizował jeszcze Bermuda Bowl (w Nowym Jorku), a w 1984 r. olimpiadę brydżową w Seattle. I nagle coś pękło. Działacze ACBL zaczęli się dystansować. Od 40 lat nie zorganizowali już żadnych mistrzostw drużynowych. Ta niechęć do reszty świata uwypukliła się wyraźnie przy okazji działań WBF, rozpoczętych w połowie lat 90., zmierzających do tego, by stać się najpierw członkiem MKOl, a potem uczynić brydża pełnoprawną dyscypliną olimpijską. Pomysł, że jacyś goście w Lozannie będą mieć wpływ na to, jak ma się grać w brydża w USA, był dla tamtejszych działaczy trudny do zaakceptowania.

Z kolei obecność w rodzinie olimpijskiej to była olbrzymia szansa dla promocji i rozwoju brydża, nie tylko w Azji czy Afryce, ale nawet dla wielu krajów europejskich. Skutki było widać niemalże od razu. Na brydżowej olimpiadzie w roku 1992 (Salsomaggiore) wystartowało 57 drużyn, a cztery lata później (Rodos) aż 71. I ta liczba powyżej 70 utrzymywała się aż do roku 2008 (Pekin), gdzie ostatecznie okazało się, że szans na udział w IO nie ma. Cztery lata później w Lille wystartowało mniej – 60 drużyn, we Wrocławiu w 2016 r. – 54, a teraz, w Buenos Aires, już tylko 35.

Śmiem twierdzić, że gdyby turniej pokazowy brydża na olimpiadzie zimowej w roku 2002 odbył się nie w Salt Lake City, ale np. we Włoszech czy w Chinach, brydż sportowy byłby dzisiaj w innym miejscu. Popatrzmy na przykład Azji – tam od kilkunastu lat brydż jest częścią prestiżowych kontynentalnych igrzysk we wszystkich sportach i wiele federacji na tym skorzystało – Indonezja, Singapur, Indie, nie mówiąc już o Chinach, gdzie brydż dynamicznie się rozwija.

Izolacja nie dotyczyła tylko działaczy. Od połowy lat 80. pojawiła się na amerykańskim rynku brydżowym spora grupa bardzo zamożnych graczy, wywodzących się głównie z rynku finansowego, którzy nagle ujawnili ambicje brydżowe. Zaczęli oni wynajmować sobie najpierw partnera, a potem całe drużyny, by rywalizować w amerykańskich turniejach rangi Nationals. Amerykańscy zawodowcy chwycili wiatr w żagle i zaczęli zarabiać naprawdę solidne pieniądze, zamieniając hobby w lukratywny zawód. Ten sposób na życie spodobał się wielu europejskim mistrzom. Od połowy lat 90. ich celem stało się dopaść sponsora i grać już wyłącznie za pieniądze. Ta sytuacja spowodowała, że w wielu krajach nastąpił wyraźny spadek siły gry reprezentacji kraju, z dużym uszczerbkiem dla prestiżu mistrzostw świata.

Drugi istotny powód to afera z oszustami, a konkretnie sposób jej wyjaśniania. Wiele dyscyplin sportowych przechodziło różne kłopoty, w tym i afery dopingowe, ostatnio sporo dzieje się np. w szachach, ale wszystkie federacje zawsze starały się wyciszać te sprawy i wyjaśniać je we własnym sosie. U nas było odwrotnie. Nie tylko zawodnicy, ale nawet niektórzy działacze pędzili do gazet, by kreować sensację – jak źle się u nas dzieje. A punktem kulminacyjnym była decyzja niemieckiego sędziego (sądu powszechnego!), który stwierdził, że brydż to gra w karty, a oszukiwanie było zawsze elementem gry w karty. I tak 50 lat starań wielu pokoleń działaczy na całym świecie, którzy konsekwentnie głosili, że brydż to dyscyplina sportowa uprawiana za pomocą kart, zostało całkowicie zmarnowane. Jak tu teraz zachęcać młodzież do gry w karty, gdzie oszukiwanie jest częścią gry?

Polemika M.Szulca w styczniowym „Brydżu”

Udostępnij

Komentarze

Dodaj komentarz